Tytuł oryginalny: Chaos w podróżowaniu i brak personelu na lotniskach to dzwonek alarmowy: Wielka Brytania się rozpada
Od opóźnień paszportowych po impas brexitowy, niepowodzenia Wielkiej Brytanii stają się niemożliwe do ukrycia – nawet przed tymi, którzy nie chcą ich zobaczyć
W końcu po trzech dniach prób wróciliśmy do domu z wakacji. Naprawdę nieźle, jak na standardy tego piekielnego lata. Lepsze to niż utknięcie na 21 godzin w korku przed Dover z krzyczącym maluchem z tyłu i bez toalety przez wiele kilometrów. Siedzenie na asfalcie przez sześć godzin w upale bez jedzenia i picia, jak podobno w tym tygodniu siedzieli pasażerowie jednego z lotów American Airlines do Nowego Jorku również nie jest przyjemne. Przynajmniej nie przegapiłem ślubu ani pogrzebu, ani nawet (jak zdesperowany pasażer lotu, którym mieliśmy wracać) nie próbowałem bez skutku wrócić na uroczystość zakończenia studiów przez moją siostrę.
Jedyne, z czym musieliśmy się zmagać, to lawina zmian w biletach w ostatniej chwili, a następnie awaria cudzego samolotu na pasie startowym w New Jersey i wywołanie żałośnie znajomej reakcji łańcuchowej: opóźnione starty, odrzutowce stojące w kolejce na pasie startowym, aby wysadzić coraz bardziej zestresowanych pasażerów przy bramkach i stracone połączenie. Dzień i noc niespodziewanie spędziliśmy na lotnisku w Newark. Masz tyle czasu, ile jesteś w stanie sobie zorganizować, obijając się o T-shirty Donalda Trumpa z napisem „Wrócę!” i pamiątkowe skarpetki Kamali Harris na wyprzedaży w lotniskowym sklepie z pamiątkami.
Mimo to następnego wieczoru udało nam się dostać na inny lot, który był w powietrzu przez jedną pełną nadziei godzinę, zanim gdzieś nad Kanadą zaczął wyciekać płyn hydrauliczny, co spowodowało powrót do Newark i lądowanie na pasie startowym z oczekującymi na nas pojazdami ratunkowymi. Reszta, szczerze mówiąc, to rozmyta plama. Po ponad 48 godzinach w samolocie wszystko nabiera nieco sennego charakteru, przyćmione jedzeniem składającym się z przekąsek lotniczych i niepewnością, która jest godzina w prawdziwym życiu.
Chaos w podróżowaniu jest największym problemem pierwszego świata, oczywiście ograniczonym do tych szczęściarzy, których stać na wakacje. Jednak jeśli jest to skarga związana z luksusem, to jest ona także pouczająca, to taka soczewka, przez którą możemy w końcu zobaczyć ten problem bardzo wyraźnie. Wyjazdy latem to coś, co większość ludzi uważa za oczywiste. Kiedy nawet dostanie się na prom płynący przez kanał La Manche, staje się bohaterską wyprawą wbrew przeciwnościom losu, ma się poczucie, że to wszystko jest w złym stanie.
Home Office nie radzi sobie od lat, co widać na pierwszy rzut oka. Jednak kiedy ponad pół miliona ludzi czeka na odnowienie paszportów, te niepowodzenia stają się niemożliwe do ukrycia nawet przed tymi, którzy normalnie by tego nie zauważyli. Tymczasem nic nie oddaje rzeczywistości Brexitu tak jak zakorkowane autostrady w Kent. Teraz letnia wojna powietrzna grozi również ujawnieniem bolesnych prawd na temat życia zawodowego po pandemii.
Nieświadomie niedoceniany szef Ryanair, Michael O’Leary, oskarżył o odwołane loty rząd, który „nie potrafiłby poprowadzić sklepu ze słodyczami”, oraz lotniska, które nie przygotowały się na przewidywalną letnią gorączkę, co przynajmniej częściowo wydaje się prawdą. Ryanair był bardziej niż niektórzy gotowy na zniesienie zakazów podróżowania; firma zatrzymała swoich pracowników przez izolację związaną z covidem (choć narzucając niepopularną obniżkę płac) i była wyraźnie zirytowana tym, że lotniska w ostatniej chwili odwołują starty lub lądowania samolotów, co sprawia, że rozwścieczeni pasażerowie są „wyrzucani” z lotów, które mogłyby być opłacalne. Jednak to nie jest uniwersalna historia. Kazano nam przybyć na Heathrow cztery godziny przed naszym lotem, gdzie najdłuższe kolejki były nie w punktach bezpieczeństwa, ale przy żałośnie słabo obsadzonych punktach odpraw linii lotniczych. Zbyt wielu przewoźników, którzy podczas Covidu wyrzucili swoich pracowników jak gorące ziemniaki, wydaje się zaskoczonych, że nie wrócili, teraz gdy to się skończyło. Po co być lojalnym wobec szefów, którzy nie okazywali ci takiej troski?
Szacuje się, że wiosną i latem 2020 roku około 400 000 pracowników lotnictwa zostało zwolnionych lub ostrzeżonych przed zwolnieniem. Wielu z nich wykazuje teraz, co zrozumiałe, niewielką skłonność do powrotu i ratowania firm, które sprawiły, że poczuli się jak produkt jednorazowego użytku. Piloci, którzy kilka lat temu opuścili RAF, by wieść pozornie wygodniejsze życie, latając cywilnymi samolotami, teraz wracają do sił zbrojnych. Dzięki niezwykle ciasnemu rynkowi pracy personel pokładowy odkrywa, że ma inne możliwości zarobkowania niż branża słynąca z cięcia kosztów (Lisa Nandy, sekretarz gabinetu cieni do spraw wyrównywania różnic, w której okręgu wyborczym są pracownicy lotniska w Manchesterze, mówi, że słyszała od załogi, że zabierają ze sobą Pot Noodles (marka błyskawicznych przekąsek z makaronem), ponieważ ich dieta na firmowe posiłki, nie pokrywa już kosztów obiadu w okresie międzylądowania). Wśród tych, którzy zostali na pokładzie, narasta niechęć. Podczas gdy ponuro patrzyliśmy, jak tablice odlotów w Newark rozświetlają się odwołaniami, Lufthansa likwidowała setki lotów przez Frankfurt i Monachium po tym, jak personel zastrajkował. Piloci British Airways grożą kolejnym strajkiem z powodu pensji i warunków pracy.
Na długo przed uderzeniem Covid-19, przemysł lotniczy działał z trudem, opierając się na niskich marżach. Na początku linie lotnicze zamknęły krąg ogromnego popytu konsumentów na tanie taryfy, pobierając opłaty za rzeczy, które kiedyś były bezpłatne. Chcesz usiąść obok własnych dzieci lub zabrać ze sobą prawdziwą walizkę? To będzie dodatkowo kosztowało. Jednak ostatnio sprawy przybrały gorszy obrót. Związek pilotów amerykańskich linii lotniczych oskarżył ostatnio firmy o „próbę zwiększenia liczby lotów dla pilotów, która przekracza ich możliwości oraz tworzenie grafików na nieludzkim poziomie”, co skłoniło Stany Zjednoczone do przeprowadzenia szeroko zakrojonego dochodzenia w tej branży. Jeśli nie potrafisz współczuć zgubionym wczasowiczom, pomyśl o załogach z małą liczbą pracowników, które odczuwają ciężar gniewu pasażerów, podczas gdy ich koledzy padają jak muchy z powodu nowej fali Omicrona. Kapitan naszego przerwanego lotu z Newark został sprowadzony w zastępstwie pierwszego pilota, który zachorował w ostatniej chwili. Kiedy w końcu ponownie wystartowaliśmy z pięciogodzinnym opóźnieniem, stało się tak tylko dlatego, że załoga zgodziła się przedłużyć swój dzień pracy; zostaliśmy ostrzeżeni, że musimy szybko wejść na pokład, gdyż inaczej w ogóle nie będzie załogi (istnieją ograniczenia prawne dotyczące tego, jak długo mogą pracować bez przerwy). Obserwowanie, jak wyczerpane stewardesy spieszyły się ze swoimi obowiązkami związanymi ze startem, było pierwszą sytuacją, kiedy poczułem ukłucie nerwów związane z lataniem, racjonalne lub nie.
Wspomnienia blakną niemal tak szybko, jak wakacyjna opalenizna, więc być może do następnego lata po prostu zapomnimy, jak to wyglądało. Jednak nie wszystkiego można się tak łatwo pozbyć, jak piasku z torby plażowej, a jedynym trwałym dziedzictwem ostatnich kilku lat może być nowe poczucie kruchości: niepewność zrodzona z poczucia, że lojalność nie jest nagradzana, miejsca pracy nie są na całe życie, rzeczy, które kiedyś uważano za oczywiste, nie mogą być dłużej gwarantowane, a coś gdzieś mogło zostać wyjęte i nie da się tego naprawić. Zapnijcie pasy bezpieczeństwa: to oznacza, że przed nami turbulencje.