Nieodkryte zakątki Podkarpacia

Reklama

śr., 08/07/2019 - 13:41 -- izabela.szkatula

Odkrywanie południowo-wschodniej Polski na rowerze okazało się znaczne ciekawsze niż przypuszczałem. Oprócz tego, że można tu poszaleć na szlakach prawie jak w Beskidach, to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że co rusz trafiamy na niemal dziewicze turystycznie zakątki.

Jeśli dodać do tego nietuzinkowe zabytki i ciekawe historie z nimi związane, to otrzymujemy obraz prawdziwego, rowerowego Eldorado.
Jednodniową, lekką pętlę po Pogórzu Dynowskim zaczynamy przy rezerwacie geologicznym Prządki. Jest to jedno z nielicznych miejsc w okolicy - razem z niedalekimi ruinami Zamku Kamieniec - które można nazwać atrakcją, którą odwiedzają (zwłaszcza w weekendy) tłumy turystów. Gdyby nie to, że tuż obok rezerwatu przebiega ważna droga, pewnie pies z kulawą nogą by tu nie zajrzał.
Mimo wszystko warto tu zaglądnąć, bo jest co podziwiać - wychodnie skalne, wysokie na dwadzieścia pięć metrów robią wrażenie. Geolodzy wyjaśniają powstanie tych naturalnych monumentów tym, że - jako twardsze od otaczających je zboczy - skuteczniej oparły się erozji i wietrzeniu, przez co przetrwały jako tzw. grzyby skalne. Jest też konkurencyjna teoria, tłumacząca powstanie tych skał.
Według miejscowej legendy są to zaklęte w kamienie dziewczyny z pobliskiego dworu w Korczynie.
Ta surowa kara spotkała je za... pracę w niedzielę. Wszystkie konkurowały o jednego kawalera - żeby rozstrzygnąć spór urządziły konkurs. Ta, która pierwsza uprzędłaby nić na swoją suknię ślubną, zgarnęłaby nagrodę główną, czyli wymarzonego narzeczonego. Nie przerywały pracy nawet w dzień święty... Wiadomo jak się to dla nich skończyło.
Park krajobrazowy to prawdziwe rowerowe Eldorado.
Zostawiając za sobą damy z kamienia jedziemy w kierunku następnej lokalnej atrakcji - ruin Zamku Kamieniec w Odrzykoniu. Można dostać się tam drogą, albo wybrać znacznie ciekawszy wariant - czarnym szlakiem turystycznym. W weekendy trzeba jednak mieć się na baczności, bo o kolizje z pieszymi nie jest tu trudno. Od Prządek przejechaliśmy niecałe dwa kilometry - już wypada się zatrzymać przy ruinach zamku, z którego roztacza się szeroka panorama na pasma Beskidu Niskiego i leżącą u naszych stóp kotlinę o wdzięcznej nazwie Doły Jasielsko-Sanockie.
Z odrzykońskim zamkiem wiąże się historia opisana w "Zemście" Aleksandra Fredry, który był właścicielem warowni. Wcześniej, bo na początku XVII wieku, zamek należał do dwóch rodów: Skotnickich i Firlejów. Spór pomiędzy tymi rodzinami trwał bardzo długo i nawet małżeństwo Mikołaja Firleja z Zofią Skotnicką nie ucięło waśni. Dziś obiekt w dalszym ciągu jest podzielony, tyle że pomiędzy dwie miejscowości: Korczynę i Odrzykoń.
Nagromadzenie tylu atrakcji w jednym miejscu powoduje, że tempo mamy wręcz ślimacze, ale zamierzamy to nadrobić. Ruszamy w bojowych nastrojach na terenowy etap wycieczki. Wracamy do Czarnorzek i skręcamy na niebieski szlak, który trawersując stok Królewskiej Góry prowadzi nas lasami do Rzepnika. Ten przejazd daje miejscami okazje do całkiem niezłych szaleństw - prawie jak w górach.
Nasza trasa prowadzi leśnymi ścieżkami i drogami, jest ich tu mnóstwo i nietrudno w zjazdowym amoku skręcić nie w tą co trzeba. Nam też zdarzyła się drobna orientacyjna wpadka, choć wydawało mi się, że znam te lasy jak własną kieszeń (przez rok pracowałem tu jako leśnik). Trzeba mieć się po prostu na baczności i na każdym rozdrożu szukać znaków niebieskiego szlaku.
Po ciekawym, terenowym etapie wjeżdżamy na asfaltową dróżkę w Rzepniku. Jeśli gdzieś jeszcze jest pięknie i spokojnie zarazem, to właśnie tu. Po prostu sielanka. W dolnej części wsi stoi murowana cerkiew z 1912 roku, a przy niej dzwonnica i wielki spróchniały dąb, który liczy około 450 lat. Jest też wielki pień, który świadczy, że kiedyś starych dębów było tu więcej. Dziś można na nim spocząć przed kolejnym etapem wycieczki.
Jeśli gdzieś jeszcze jest pięknie i spokojnie zarazem, to właśnie tu. Po prostu sielanka.
Tuż za cerkwią odbija w prawo w górę cienka dróżka. Asfalt kończy się po kilkuset metrach, ale bez problemu można dalej jechać po wyboistym szutrze. Z Rzepnika przez niewysoki grzbiet przeskakujemy do dużej wsi Wysoka Strzyżowska. Zupełnie przypadkiem spotykam tam znajomego pracownika leśnego. Kazica, tak nazywają go miejscowi, to żwawy 70-latek, któremu siły i energii niejeden młodzian mógłby pozazdrościć.
Przy jego domu stoi kapliczka, z którą wiąże się długa tradycja uderzania w dzwony, jeśli umrze ktoś z tutejszych mieszkańców. Rolę dzwonnika pełni właściciel kapliczki, czyli sam Kazica. Wcześniej robił to jego ojciec, dziadek i pradziadek. Kapliczkę, która dziś stoi przy domu Kazicy, wybudował on sam na miejscu starej, pamiętającej jeszcze czasy tatarskich najazdów na te ziemie.
Starą kapliczkę wzniósł człowiek, któremu objawiła się w tym miejscu Matka Boska i przepowiedziała zwycięską bitwę z najeźdźcami, jaka miała miejsce na pobliskim wzgórzu. Na jej cześć powstała kapliczka z kamieni noszonych na plecach ze "szczęśliwego" pola bitwy. Kazica z namaszczeniem pokazuje mi wnętrze małej świątyni z wiekowym wystrojem, a o jej historii przekazywanej ustnie przez wiele pokoleń opowiada jakby się zdarzyła wczoraj.
Z Wysokiej Strzyżowskiej kierujemy się do Bonarówki. Żeby trafić na odpowiednią szutrową drogę najlepiej zasięgnąć języka wśród miejscowych. Trzeba się wspiąć dość wysoko na rozległy płaskowyż, mijając odosobnione zagrody. Okolica jest bardzo malownicza - lasy, pola, gdzieniegdzie domy i całkiem spore, jak na pogórza, wzniesienia.
Do zwartej zabudowy Bonarówki dojeżdżamy na pełnym gazie. Szybki zjazd kończy się przy drewnianej zabytkowej cerkwi, która jest jedną z atrakcji szlaku architektury drewnianej województwa podkarpackiego.
W Bonarówce za cerkwią skręcamy na zielony szlak turystyczny. Musimy przedostać się przez zalesiony grzbiet do Węglówki. Zjazd z grzbietu dzieli się na dwa fragmenty - leśny po rozmytej i kamienistej drodze i znacznie przyjemniejszy- szybki - wśród łąk i pól. "Wypadając" z lasu odsłania się nam widok na kapitalnie położoną wieś z dominującą w krajobrazie, przysadzistą kopułą cerkwi.
Węglówka to miejscowość, z którą wiąże się wiele ciekawych historii. Do końca wojny głównie zamieszkiwali ją tzw. zamieszańcy, czyli ludność greckokatolickiego wyznania, jednak o odrębnej niż beskidzcy łemkowie tożsamości. Zamieszkiwali oni kilka wiosek w tej części pogórza, zewsząd otoczonych polskimi osadami. Sama nazwa odnosi się do zagubienia (zamieszania) Rusinów wśród polskich miejscowości. Odwiedzone podczas dzisiejszej wycieczki Czarnorzeki, Rzepnik, Bonarówka i Węglówka były pierwotnie wsiami Rusińskimi, natomiast sąsiednia Wysoka Strzyżowska zamieszkana była już przez Polaków.
Węglówka pod koniec XIX wieku przeżyła swoistą gorączkę złota. A złoto to było czarne. Jak się pewnie domyślacie chodzi o ropę. Okolice tej cichej dziś wioski przed stukilkudziesięcioma laty tętniły industrialnym życiem kopalni. Mimo że wydobycie nie jest teraz tak duże, to ostało się tu sporo czynnych kiwonów pompujących ropę.
Na specjalną uwagę zasługuje wspomniana cerkiew. Wybudowana z kamienia w1898 roku w stylu bizantyjskim świadczy o zamożności byłych mieszkańców Węglówki.
Obok świątyni rośnie najpotężniejsze drzewo na Podkarpaciu - dąb "Poganin". Ma prawie 9 metrów obwodu i jak na takiego staruszka cieszy się świetnym zdrowiem. Nazwa każe domniemywać, że pamięta on przedchrześcijańskie dzieje tych ziem, ale fachowcy dają mu "zaledwie" 650 lat. Odpoczywamy siedząc pod tym wielkim drzewem i nie możemy nadziwić się jego żywotności. Może to poświęcona ziemia tak dobrze służy "Poganinowi"...
Żeby zamknąć pętlę tej jednodniowej wycieczki można pojechać w górę wsi i dotrzeć do głównej drogi, która biegnie z Rzeszowa do Krosna i nią kilkukilometrowym podjazdem "dokręcić" do parkingu pod rezerwatem Prządki. Jest jednak ciekawsza alternatywa, ale wymagająca włożenia więcej energii - przejazd zielonym szlakiem przez Królewską Górę, która wznosi się 554 m. n.p.m. Miejscami podjazd jest bardzo trudny, leśne drogi mogą być rozjeżdżone przez ciągniki zrywkowe, albo mocno bagniste. Mimo wszystko dla prawdziwych "górali" to jedynie słuszna opcja. Za "terenem" przemawia bardzo fajny choć krótki zjazd z Królewskiej Góry i nieznośny ruch na szosie, która nie ma w dodatku poboczy.

Autor: 
Tomasz Dębiec
Źródło: 

Interia

Reklama